Powrót z Czarnogóry był od samego początku magiczny! Obudziłyśmy
się w mieszkaniu Albańczyka na Starym Mieście w Kotorze, razem z Hanią, Agą i
Mileną. Dziewczyny poznały tegoż oto człowieka na ulicach Kotoru i zaprosił je
do siebie do mieszkania na parę dni, a dziewczyny zaprosiły nas na naszą
ostatnią noc w Czarnogórze.
|
Z Hanią i Agi w mieszkaniu Albańczyka ;-) |
Pogoda była straszna tego poranka. Lało jak z cebra i ani na chwilę
nie przestawało, dopiero w południe mogłyśmy wyjść z domu. Pożegnałyśmy się i
poszłyśmy w nieznane bez szczególnego planu jak chcemy wrócić do domu. Wedle
zasady jak ktoś się zatrzyma to jedziemy czy to w stronę Chorwacji czy Serbii.
|
Widok z oka mieszkania |
|
Do Polski poproszę ;-) |
I tak się też stało zatrzymał się kierowca, który jechał nad
wybrzeże do Budvy, jak się szybko okazało w tym oto mieście do którego jedzie
przesiada się do służbowego samochodu i jedzie do stolicy Montenegro – Podgoricy.
Miałyśmy poczekać na niego na przystanku, żeby nie zauważył nas szef hotelu,
gdzie pracował ów mężczyzna, czekałyśmy jakieś pół godziny, ufając mu na 100%,
że przyjedzie po nas i miałyśmy dobre przeczucie. Był on niesamowicie ciepłą i
przyjazną osobą, rozmawialiśmy oczywiście języku polsko-czarnogórskim. Okazało
się, że nasze języki są na tyle do siebie podobne, że możemy się dogadać. Mamy także
zaproszenie od tego Pana na wakacje do jego domu w Herceg Novi. Na stacji pod
Pogorzelicą zadzwonił po swojego brata, który miał nas podwieźć w lepsze
miejsce do kontynuowania podróży. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i pojechaliśmy
z jego bratem.
|
Z naszym kochanym kierowcą ;-) |
Po paru sekundach w miejscu gdzie zostawił nas brat przemiłego
Pana, zatrzymał się kolejny przemiły czarnogórczyk, któremu nadałam przezwisko
„Puta dwa”. Z tego na ile zrozumiałam nasz wspólny język, znaczyło to, że jak
jest ograniczenie prędkości np. 30, a on jedzie 60 i to znaczy puta dwa. Tak…..
nasze rozmowy były dziwne, ale bardzo dobrze się przy tym bawiliśmy. Albo na
przykład jak zobaczyłam owcę, krzyknęłam: „Patrz! Tam! <Beeeeeeee!>”, z
czego śmialiśmy się parę minut.
Obydwa te stopy były niesamowite. Po pierwsze ze względu na
przemiłych kierowców, do drugie - piękne widoki zza szyb aut na
południowo-wschodnie tereny Czarnogóry, czyli góry, rzeki i kaniony. Wszystko w
pięknych wiosennych kolorach intensywnej zieleni, skąpane w słońcu lub w
chmurach i mżawce.
|
Jezioro Szkoderskie |
|
Kanion rzeki Tary |
|
Most na którym doszło do tragicznego wypadku Rumuńskiej grupy turystów |
Po kilku kolejnych stopów i wylądowałam w nocy w jakiejś małej
mieścince pod Belgradem z bezpańskimi i agresywnymi psami. Wtedy zaświtał mi
pomysł, żeby udać się do radiowozu lokalnej policji i poprosić o pomoc. Policja
była przesympatyczna, zabrali nas do radiowozu, zawieźli w bezpieczne miejsce
czyli to ogrodu hotelowego i tam polecili rozbicie namiotu, dostaliśmy od nich
numer telefonu na komisariat na wszelki wypadek i w nocy kontrowali teren.
|
Nocleg pod okiem lokalnej policji |
|
Kajsija (czarnogórski: brzoskwinia)! |
Po spokojnej nocy, rano świeciło piękne słoneczko, więc pełna
pozytywnego nastroju po odpowiednim śniadanko wyruszyłam w drogę. Jako pierwszy
zatrzymał się czerwony mały samochód, bodajże Toyota Yaris z dwoma młodymi
chłopakami w czerwonych kurteczkach. Co było ciekawe tej podróży, tych oto
dwóch nie mówiło zbytnio po angielsku, ale też nie próbowali rozmawiać z nami w
języku polsko-serskim (bo co się okazało, doskonale także mówię po serbsku).
Robili sobie przez całą drogę „jaja” z nich samych, z tego, że nie mówią innych
językach, że nigdy by nie pojechali stopem, a najlepsze było to, że mogłam ich
zrozumieć i miałam też niezły ubaw z nich i razem z nimi :D
Kolejny stop udał się takim przypadkiem, że do tej pory nie mogę w
to uwierzyć, zapytałam pewną parę na stacji czy nas podrzucą na kolejną
stację w kierunku wylotówki z Belgradu i bardzo chętnie nas zabrali. A jak
okazało podczas podróży już ich autem, że jadą pod samą granicę z Węgrami.
Państwo byli na tyle mili, że kazali nam spać i rozmawiali szeptem, żeby nas
nie obudzić.
Na granicy zabrali nas serbscy kierowcy tirów na granicę słowacką,
na granicy słowackiej znalazłyśmy Polaków, którzy jechali na naszą granicę, a
po drodze znalazłyśmy kolejnego Polaka przez SB radio, który w ciągu nocy, jak
smacznie spałam zawiózł nas prostu do Warszawy.
|
Biedroneczka podróżniczka gdzieś przed Bratysławą |
Magią powrotu była życzliwość kierowców, chęć pomocy, a nawet
przychylenia kawałka nieba. Podczas tej podróży nauczyłam się, że należy brać
wszystko co otrzymujesz od drugiego człowieka na swojej podróżniczej drodze, od
batonika, soku, poprzez kawę, obiad, aż po pudła czekoladek, mapy, przewodniki,
płyty z muzyką. Tym wszystkim obdarowywali mnie kierowcy, nie wiem dlaczego,
nie prosiłam o nic, tylko jak mi dawali po prostu z wdzięcznością brałam.
Myślę, że wspólna podróż nie była tylko wielkim przeżyciem dla mnie, ale także
dla nich i chcieli mnie ugościć w swoich samochodach jak najlepiej potrafili.
Chciałoby się powiedzieć, że był to wpływ krajów bałkańskich, co niewątpliwie
miało znaczenie, bo Bałkany uchodzą za niezwykle gościnne, czego także doświadczyłam.
Ale przeogromną życzliwość pokazali mi także nasi rodacy! Chcę też myśleć o
sobie, że to był też mój wpływ, bo uważam, że jak człowiek jest uśmiechnięty,
zaraża tym innych, a jak człowiek jest już zarażony uśmiechem i jest szczęśliwy
to chce to szczęście dzielić, żeby się rozpowszechniało!
|
Garść prezentów, które dostałam od kierowców <3 |
Wróciłam z tej podróży bardzo pozytywna i pełna dziecięcej radości
i z jeszcze większą ciekowością nieznanego! Pod wpływem tego wyjazdu i
szczególnie spotkanych tam ludzi postanowiłam pisać bloga, żeby dzielić się
nowymi przemyśleniami i opisywać niesamowite historie, które mi się przytrafiły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz