niedziela, 25 maja 2014

MAJOWY SPACER PO ZAMOŚCIU


Jak niektórym już wiadomo jestem z Zamościa. Uprzedzając kolejne pytania... Tak! Mieszkam w Zamościu! Naprawdę! Kiedyś podczas integracji ze środowiskiem autostopowym w Polsce usłyszałam wiele razy: "Ok jesteś z Zamościa, ale gdzie teraz mieszkasz?". Ludziom tym, którzy zadawali mi takie pytania, nie mieściło się w głowie, jak mogę nie mieszkać w żadnym z większych miast, takim jak Kraków, Wrocław, Poznań, Warszawa czy Gdańsk. Otóż mogę i nigdzie się na razie na dłużej nie wybieram, nie wliczając podróży. Tu się urodziłam, wychowałam, wyedukawałam i obecnie mieszkam. Mieszkałam także w dużych miastach: studenckim Lublinie, w międzynarodowej Barcelonie, czy portowej Cartagenie, a teraz przyszedł czas na Zamość. Gdzie będę mieszkać za pół roku, za rok czy za pięć, sama jestem ciekawa, co mi przyniesie życie ;-)

To tak tytułem wstępu. A dziś chciałam pokazać jaki ten Zamość ładny. Gdzie leży Zamość? Na południowym wschodzie Polski. Od Warszawy oddalony jest o 250 km, od Lwowa 120 km, od Lublina 80 km, a od Roztoczańskiego Parku Narodowego 30 km. Jest miastem renesansowym powstałym na życzenie Jana Zamoyskiego, który zapragnął mieć swoje idealne miasto i tak też się stało, postał oto Zamość!

W majową upalną niedzielę wybrałam się na spacer, po tym jakże pięknym mieście, a po niżej parę zdjęć ze spaceru ;-)

Skacz Chmura skacz!

Pani przewodnik opowiadająca o historycznych ciekawostkach z Zamościa ;-)

Dorożki nie tylko w Krakowie!

Zamojski Park Miejski

Fontanna i tak mało Chmurze do szczęścia potrzeba ;-)

Widok na Stare Miasto

Kompanka spacerowa - Wiola ;-)

Yeaaahhh!!!

To ja wsiadam i jadę :D


Zamość miastem starych aut? 
Jest OK!
Wolę motorem ;-))))







wtorek, 20 maja 2014

MAGICZNY POWRÓT Z CZARNOGÓRY DO POLSKI


Powrót z Czarnogóry był od samego początku magiczny! Obudziłyśmy się w mieszkaniu Albańczyka na Starym Mieście w Kotorze, razem z Hanią, Agą i Mileną. Dziewczyny poznały tegoż oto człowieka na ulicach Kotoru i zaprosił je do siebie do mieszkania na parę dni, a dziewczyny zaprosiły nas na naszą ostatnią noc w Czarnogórze.


Z Hanią i Agi w mieszkaniu Albańczyka ;-)

Pogoda była straszna tego poranka. Lało jak z cebra i ani na chwilę nie przestawało, dopiero w południe mogłyśmy wyjść z domu. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy w nieznane bez szczególnego planu jak chcemy wrócić do domu. Wedle zasady jak ktoś się zatrzyma to jedziemy czy to w stronę Chorwacji czy Serbii.


Widok z oka mieszkania
Do Polski poproszę ;-)

I tak się też stało zatrzymał się kierowca, który jechał nad wybrzeże do Budvy, jak się szybko okazało w tym oto mieście do którego jedzie przesiada się do służbowego samochodu i jedzie do stolicy Montenegro – Podgoricy. Miałyśmy poczekać na niego na przystanku, żeby nie zauważył nas szef hotelu, gdzie pracował ów mężczyzna, czekałyśmy jakieś pół godziny, ufając mu na 100%, że przyjedzie po nas i miałyśmy dobre przeczucie. Był on niesamowicie ciepłą i przyjazną osobą, rozmawialiśmy oczywiście języku polsko-czarnogórskim. Okazało się, że nasze języki są na tyle do siebie podobne, że możemy się dogadać. Mamy także zaproszenie od tego Pana na wakacje do jego domu w Herceg Novi. Na stacji pod Pogorzelicą zadzwonił po swojego brata, który miał nas podwieźć w lepsze miejsce do kontynuowania podróży. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i pojechaliśmy z jego bratem.


Z naszym kochanym kierowcą ;-)

Po paru sekundach w miejscu gdzie zostawił nas brat przemiłego Pana, zatrzymał się kolejny przemiły czarnogórczyk, któremu nadałam przezwisko „Puta dwa”. Z tego na ile zrozumiałam nasz wspólny język, znaczyło to, że jak jest ograniczenie prędkości np. 30, a on jedzie 60 i to znaczy puta dwa. Tak….. nasze rozmowy były dziwne, ale bardzo dobrze się przy tym bawiliśmy. Albo na przykład jak zobaczyłam owcę, krzyknęłam: „Patrz! Tam! <Beeeeeeee!>”, z czego śmialiśmy się parę minut.
Obydwa te stopy były niesamowite. Po pierwsze ze względu na przemiłych kierowców, do drugie - piękne widoki zza szyb aut na południowo-wschodnie tereny Czarnogóry, czyli góry, rzeki i kaniony. Wszystko w pięknych wiosennych kolorach intensywnej zieleni, skąpane w słońcu lub w chmurach i mżawce.


Jezioro Szkoderskie
Kanion rzeki Tary
Most na którym doszło do tragicznego wypadku Rumuńskiej grupy turystów

Po kilku kolejnych stopów i wylądowałam w nocy w jakiejś małej mieścince pod Belgradem z bezpańskimi i agresywnymi psami. Wtedy zaświtał mi pomysł, żeby udać się do radiowozu lokalnej policji i poprosić o pomoc. Policja była przesympatyczna, zabrali nas do radiowozu, zawieźli w bezpieczne miejsce czyli to ogrodu hotelowego i tam polecili rozbicie namiotu, dostaliśmy od nich numer telefonu na komisariat na wszelki wypadek i w nocy kontrowali teren.


Nocleg pod okiem lokalnej policji
Kajsija (czarnogórski: brzoskwinia)!

Po spokojnej nocy, rano świeciło piękne słoneczko, więc pełna pozytywnego nastroju po odpowiednim śniadanko wyruszyłam w drogę. Jako pierwszy zatrzymał się czerwony mały samochód, bodajże Toyota Yaris z dwoma młodymi chłopakami w czerwonych kurteczkach. Co było ciekawe tej podróży, tych oto dwóch nie mówiło zbytnio po angielsku, ale też nie próbowali rozmawiać z nami w języku polsko-serskim (bo co się okazało, doskonale także mówię po serbsku). Robili sobie przez całą drogę „jaja” z nich samych, z tego, że nie mówią innych językach, że nigdy by nie pojechali stopem, a najlepsze było to, że mogłam ich zrozumieć i miałam też niezły ubaw z nich i razem z nimi :D
Kolejny stop udał się takim przypadkiem, że do tej pory nie mogę w to uwierzyć, zapytałam pewną parę na stacji czy nas podrzucą na kolejną stację w kierunku wylotówki z Belgradu i bardzo chętnie nas zabrali. A jak okazało podczas podróży już ich autem, że jadą pod samą granicę z Węgrami. Państwo byli na tyle mili, że kazali nam spać i rozmawiali szeptem, żeby nas nie obudzić.
Na granicy zabrali nas serbscy kierowcy tirów na granicę słowacką, na granicy słowackiej znalazłyśmy Polaków, którzy jechali na naszą granicę, a po drodze znalazłyśmy kolejnego Polaka przez SB radio, który w ciągu nocy, jak smacznie spałam zawiózł nas prostu do Warszawy.
Biedroneczka podróżniczka gdzieś przed Bratysławą 

Magią powrotu była życzliwość kierowców, chęć pomocy, a nawet przychylenia kawałka nieba. Podczas tej podróży nauczyłam się, że należy brać wszystko co otrzymujesz od drugiego człowieka na swojej podróżniczej drodze, od batonika, soku, poprzez kawę, obiad, aż po pudła czekoladek, mapy, przewodniki, płyty z muzyką. Tym wszystkim obdarowywali mnie kierowcy, nie wiem dlaczego, nie prosiłam o nic, tylko jak mi dawali po prostu z wdzięcznością brałam. Myślę, że wspólna podróż nie była tylko wielkim przeżyciem dla mnie, ale także dla nich i chcieli mnie ugościć w swoich samochodach jak najlepiej potrafili. Chciałoby się powiedzieć, że był to wpływ krajów bałkańskich, co niewątpliwie miało znaczenie, bo Bałkany uchodzą za niezwykle gościnne, czego także doświadczyłam. Ale przeogromną życzliwość pokazali mi także nasi rodacy! Chcę też myśleć o sobie, że to był też mój wpływ, bo uważam, że jak człowiek jest uśmiechnięty, zaraża tym innych, a jak człowiek jest już zarażony uśmiechem i jest szczęśliwy to chce to szczęście dzielić, żeby się rozpowszechniało!


Garść prezentów, które dostałam od kierowców <3

Wróciłam z tej podróży bardzo pozytywna i pełna dziecięcej radości i z jeszcze większą ciekowością nieznanego! Pod wpływem tego wyjazdu i szczególnie spotkanych tam ludzi postanowiłam pisać bloga, żeby dzielić się nowymi przemyśleniami i opisywać niesamowite historie, które mi się przytrafiły.



wtorek, 13 maja 2014

CRNA GORA PACHNĄCA WIOSNĄ



Pogoda może nie była wymarzoną jak na majówkowy wypad na Bałkany, ale za to urzekła mnie klimatem deszczowym i milionem intensywnych zapachów.





Dwa dni uważam, że to stanowczo za mało, żeby zwiedzić Czarnogórę, ale nie ma co narzekać tylko zwiedzać! Udało mi się odwiedzić: Kotor, Tivat, Budvę i Sveti Stefan. Przepiękne malownicze zatoki, góry w południowo – wschodniej części oraz jezioro szkoderskie zobaczyłam z okien samochodów dnia trzeciego - powrotnego.
To czego nie można przekazać zdjęciami, ani nawet filmem jest zapach. Podczas tej podróży towarzyszyły mi przecudowne zapachy wiosny: zapach kwiatów, zapach młodych liści, zapach lasu, zapach wiatru, zapach morza, zapach wiosennej mżawki, zapach smażonej ryby. 


Zatoka Kotorska i "Vela latina"
Kwiatki o niesamowicie intensywnym zapachu
                                                              Inne pachnidełka
                                                   Maki na górze nad Kotorem

        Drugą rzeczą którą ciężko opisać słowami są smaki: smak ryby podanej z oliwą ze świeżym czosnkiem, smak zimnego piwa, smak wina Vranac smak truskawek pierwszych w tym roku, smak pieroga z serem smażonego na tłuszczu, smak mini „pomarańczy”, smak rakiji czarnogórskiej.
W centrum Starego miasta  znalazłam restaurację na przepięknym placyku, z widokiem na kościół z kamienia gdzie postanowiłam zjeść dobry obiad. Mam taką zasadę podczas moich podróży, że na jedzeniu nie oszczędzam. W podróży jem różne rzeczy, konserwę z Polski albo parówkę ze stacji, ale jak już jestem w miejscu docelowym nie szczędzę sobie na przyjemności, takie jak: obiad z rybki w Kotorze czy kawa na plaży w Budvie.


Smak zimnego czarnogórskiego piwa
Pan Kelner kroi rybkę podaną z oliwą z czosnkiem i ziemniaczkami ze szpinakiem
Mmm.... kawa na plaży

Pierwszy dzień zwiedzania odbył się w tempie, które lubię najbardziej. Po śniadanku nie zbyt wczesnym wyruszyłam na wycieczkę do Kotoru, oddalonego od kempingu kilkanaście kilometrów, część gdrogi pokazałam autostopem, a drugą część na piechotę, z czego się niezmiernie cieszę, obraz Zatoki Kotorskiej był niesamowity. Skąpana w mgle, wysokie majestatyczne góry były odcięte w połowie przez białe chmury, zapach białych kwiatów towarzyszył mi podczas całego spaceru i lekka mżawka na twarz.
                                                           Zatoka Kotorska
                                                  Stary garbusek z aureolką :)

Sam Kotor jest malutki, ale bardzo urokliwy. W murach starego miasta znajdują się urocze domki i wąskie uliczki. Wszystkie domy zrobione są z kamienia, a dachy pokryte czerwoną dachówką co nadaje im klimatu.


                                                         Stare miasto w Kotorze

Nad miastem można wspiąć się na wysoką górę, której rozciąga się przepiękny widok na Kotor oraz na całą zatokę Kotorską. Opłata wynosi 3 Euro, ale jak później się okazało da się wejść na górę od drugiej strony i nie płacić nic. Po obiedzie, pełna sił ruszyłam na szczyt. W połowie drogi złapał mnie deszcz, a że mój gustowny płaszcz zostawiłam w restauracji. Przemokłam, ale widoki rekompensowały mi niedogodności.


                                                          Widok na Kotor z góry

Widok na całą Zatokę Kotorską

Ucieszona, bo zrobiła ładne zdjęcie :D

Po zejściu z góry jeszcze tylko odwiedziłam sklep z giftami i dlatego, że dzień zbliżał się ku końcowi udałam się w kierunku kempingu. Na targu kupiłam worek owoców: truskawek, gruszek, pomarańczy, bananów i zjadłam to wszystko na zasłużony deser nad wodą z widokiem na Kotor i górę widokową nad nim.


Kotor nocą

Po powrocie na kemping czekała mnie Impreza Powitalna z wręczaniem nagród dla najszybszych w wyścigu. Gratuluję serdecznie zwycięzcom! Wygrani cieszyli się z otrzymanych nagród, a wszyscy cieszyliśmy nasze brzuszki mięskiem z grilla i winem czarnogórskim.
„Kto idzie na molo?”. Kolejna część imprezy odbywała się na molo, a że jeszcze nie kąpałam się w zatoce, postanowiłam to zrobić. Próbowałam na ten świetny pomysł namówić więcej osób, ale niestety nikt nie był na tyle odważny, nazwijmy to w ten sposób. Więc nie myśląc dużo, przy wielkiej uciesze moich kompanek podróży, wskoczyłam do wody, opłynęłam planowaną bojkę i wróciłam na molo. Kolejną część tej imprezy spędziłam w toalecie biorąc gorący prysznic. Uwierzcie mi, woda była bardzo zimna, w zimniejszej nie kąpałam się nigdy. Była kupa śmiechu, sporo śpiewów do widelca (The Widels) w toalecie. Ten wieczór na pewno będę pamiętać długo!
                                          Kompanki-podróżniczki :D na molo :D

Następnego dnia świeciło piękne słońce. Na kempingu autostopowym wszyscy wstali z uśmiechem na twarzy i od rana leciała głośna muzyka. Na ten dzień zaplanowałam wycieczkę na zwiedzanie Budvy i Wyspy Sventi Stefan. Dwoma stopami dojechałam do Budvy, potem taksówką na stopa na wyspę Sventi Stefan. Wróciłam natomiast do Tivatu z polską parą turystów, którzy byli tak zaskoczeni i szczęśliwi jak zatrzymując się dla nas okazało się, że jesteśmy polkami.
W Tivacie dzień zaczęłam od truskawek i lodów, potem od spaceru po Budvie. Miasteczko ładne, ale już nie tak urokliwe jak Kotor, który jednak zrobił na mnie powalające wrażenie. Budva też ma Stare Miasto otoczone murami, wąskie uliczki, kamienne ściany domów, dużo błąkających się kotów. Czuło się bardziej turystyczność i kurortowość tego miasta, więcej turystów. Budva jest położona w niewielkiej zatoczce, ale ma dostęp do otwartego Morza Adriatyckiego. Krajobraz dopełniają majestatyczne góry schodzące do morza. Kolejnym punktem była wysepka Sventi Stefan, która jest takim pocztówkowym miejscem w Czarnogórze. Obecnie na wyspę nie można wejść jako zwiedzający, ponieważ znajduje się tam hotel. Do samej wyspy prowadził przepiękny park, zadbany co jednego źdźbła i listka.

Plaża w Budvie

Budva
Latająca z chmurkami!
Tańcząca z chmurkami!
Tańcz z Chmurką !
Sveti Stefan


Po wesołym powrocie na kemping z „naszymi autostopowiczkami”, spakowałyśmy z Anią swoje manatki, pożegnałyśmy się ze wszystkimi i ruszyłyśmy na nocleg w Kotorze, gdzie dostałyśmy zaproszenie od Agi, Hani i Mileny.
                               
                                                          Milena, Agi i Hania

Już w Kotorze w supermarkecie spotkałyśmy „naszych”, potem na przystanku znowu „naszych” i tak dotarłyśmy pod bramę wejściową na Stare Miasto. Jak dziewczyny wyszły po nas, wpadłyśmy na pomysł zapytania miejscowego policjanta czy w Czarnogórze jest dozwolone picie piwa na ulicy. Okazało się, że tak, więc piłyśmy jedno piwo na spółkę rozmawiając z przemiłym policjantem. Niestety on nie mógł bo  był na służbie. Dzień zakończyłyśmy degustacją czarnogórskiej śliwowicy w barze oraz rozmowami o życiu do późnych godzin nocnych razem z dziewczynami w klimatyczno- artystycznym mieszkaniu na Starym Mieście Kotoru.

Z cyklu „Porady dla przyszłego podróżnika”:
·         W Czarnogórze jest euro. Tak! Moneta euro! Dlaczego skoro Czarnogóra nie jest w Unii Europejskiej? Jak tłumaczyli mi miejscowi są bardzo pro unijni i są zadowoleni z wprowadzenia euro.
·         Czarno Górczycy często używają klaksonu w samochodzie. Ma to wyraz pozdrowienia kierowcy, który jedzie z naprzeciwka.
·         W języku polsko-czarnogórskim spokojnie można się porozumieć. Ale trzeba uważać na kilka słów pułapek. Na przykład: W języku czarnogórskim: prawo znaczy prosto, a godzina to rok.
·         Mieszkańcy Czarnogóry generalnie lubią Polaków. Nie spotkałam się z negatywnym nastawieniem do naszej narodowości, inaczej wypowiadają się w stosunku do Rosjan: „Polaki super! Rusjanie ne!”.
·         Turystycznie są przygotowani na Polaków, w informacjach turystycznych są foldery w języku polskim, w sklepach z pamiątkami przewodniki po polsku. Na ulicach też często słychać nasz język. Jest to modny kierunek wycieczkowy Polaków w Europie.
·         Krajobrazowo… państwo niesamowicie ładne, pokryte prawie w całości górami, kanionami z rwistymi rzekami na dole, jeziorami.
·         Często pada….? Tak myślałam, ale jednak to ja miałam pecha i trafiłam na „porę deszczową”. Zazwyczaj jest tam ładna pogoda, lata długie i suche.
·         Jest bardzo dużo autostopowiczów na poboczach, ale nie takich z plecakami, tylko normalni ludzie, który używają tej formy transportu aby dojechać do pracy czy do domu.
·         Ceny są porównywalne jak w Polsce albo i tańsze, jeśli nie patrzymy na ceny w miejscowościach turystycznych. Np. za 3 kawy i 3 wody w restauracji w centrum kraju zapłaciliśmy 2.50 euro.
·         Niebezpiecznie? Nie powiedziałabym! Czułam się tam bardzo dobrze i bezpiecznie.
·         Podróż w przeszłość. Czasami czułam się, jakby cofnęła się do czasów Polskiej Komuny, mino, że jej nigdy nie doświadczyłam, bo urodziłam się już w Polsce Wolnej i Demokratycznej. Garbusy na ulicach itp.


W kolejnym wpisie opiszę jak mijał mi powrót do Polski.

Do zobaczenia!